Między “wow” a “żenua”, czyli o wiecznym niezadowoleniu i zgubnej potrzebie rozumienia

Nie czuję tu ani efektu “WOW!” ani “AHA!”

broken image

- Nie czuję tu ani efektu “WOW!” ani “AHA!” - słyszę na spotkaniu u klienta. Czyli, że pomysł, o którym rozmawiamy, nie wywołuje ani zachwytu, ani zrozumienia. Kiedyś bym się przejął, teraz jestem tylko zatroskany, bo w tym jednym zdaniu mieszczą się dwie największe plagi współczesności, które wpędzają nas we frustrację i psują całą przyjemność z życia.

Między “wow” a “żenua”, czyli o wiecznym niezadowoleniu i zgubnej potrzebie rozumienia

Pierwsza plaga to NIEZADOWOLENIE, jako paradoksalna konsekwencja postępu. Im większy wybór, im lepsza oferta, tym większe nieszczęście, bo niebotycznie rosną nasze oczekiwania. Nie wystarczą nam już rzeczy wystarczająco dobre, które spełniają swoją funkcję i zaspokajają potrzeby. My chcemy tylko tych “najlepszych”, “mega” i “wow”. To jeden z przejawów “narcystycznej gigantomanii” opisywanej przez profesorkę Monikę Kosterę, czyli używania pustych słów na wypełnianie pustych oczekiwań.

“Wow” to jednak za mało. Ma być “na już”, natychmiast, bez jakiegokolwiek wysiłku, najwyżej za naciśnięciem guzika. To właściwość “płynnej rzeczywistości”, opisanej przez najbardziej rozumiejącego paradoksy współczesności filozofa Zygmunta Baumana. Chcemy natychmiast gotowego produktu, gotowej potrawy do podgrzania w mikrofali zamiast czasochłonnej zabawy w gotowanie. Skupiając się na celu (zjeść), zaniedbujemy wartość procesu (gotować). W ten sposób sami deprecjonujemy wartość tego, za czym tak gonimy. Ile są warte rzeczy, które przychodzą bez wysiłku?

Szybko chcemy, więc szybko oceniamy. A jak szybko, to mocno, czarno-biało: albo zachwyt, albo odrzucenie. A ponieważ łatwy zachwyt bywa podejrzany, bo może przecież demaskować nasze niewyrobienie albo niskie wymagania, więc zwykle bezpieczniej odrzucić. “Słabe”, “okropne”, “żenua” - taka ocena rzeczywistości jest bezpieczniejsza, bo świadczy o naszym domniemanym krytycznym spojrzeniu. Byle co nas nie bierze.

Smutną konsekwencją takiej postawy jest wieczne niezadowolenie. Przecież zawsze może być bardziej “mega”, niezależnie od naszych rzeczywistych potrzeb. Chcemy “wow”, którego nie umiemy nawet zdefiniować, więc w rezultacie spotykają nas same zawody, bo nic nie jest wystarczająco dobre.

Druga plaga to przekonanie, że wszystko można zrozumieć. A nawet gorzej: że wszystko zrozumieć trzeba. Kompulsywny PRZYMUS ROZUMIENIA, z którym zderzyłem się w kiedyś, uczestnicząc w bardzo profesjonalnym audycie. Pani audytorka precyzyjnie analizowała mój zakres obowiązków na ówczesnym stanowisku. Wszystko było jasne dopóki sprawy dotyczyły prowadzenia projektów, zarządzania zespołem, nadzoru nad wypełnianem koncesji. Problemy się zaczęły, kiedy dotknęliśmy zagadnienia kreatywności.

- Co to znaczy, że pan wymyśla programy i teksty? Skąd się panu biorą pomysły? Jak wygląda taki proces wymyślania? Jak się to odbywa? Jak pan dobiera słowa? Co to znaczy, że pan czuje że pomysł jest dobry?

Zostałem zasypany pytaniami, na które nie umiałem odpowiedzieć. Podczas gdy ja rozpaczliwie szukałem odpowiedzi, pani była coraz bardziej poirytowana. Poprosiła o kolejne spotkanie, ale skończyło się tak samo: moją rozpaczą i jej irytacją.

- Czemu panią tak interesuje proces twórczy?

- Bo ja proszę pana tego kompletnie nie rozumiem, nie wiem o czym pan w ogóle mówi, a ja to muszę zrozumieć! MUSZĘ!

Jesteśmy jak ta audytorka: bardzo chcemy rozumieć. Tym bardziej chcemy rozumieć, im bardziej sprawy wymykają się naszemu poznaniu. Nierozumienie wpędza nas we frustrację i lęk, pozbawia poczucia bezpieczeństwa, wypycha z naszej “strefy komfortu”. Przy okazji uruchamia potężne mechanizmy obronne. Skoro nie rozumiem, to zaprzeczam. “Sjeksa u nas niet” - mówi komunistyczna aktywistka w filmie “Deja vu” Juliusza Machulskiego. “Łatwo zaprzeczać istnieniu czegoś, czego się nie doświadcza” - pisze Terry Bacon, amerykański ekspert od zarządzania talentami.

W tej rozpaczliwej racjonalizacji zaniedbujemy DOŚWIADCZANIE tego, co nas spotyka. Tak się skupiamy na myśleniu, że przestajemy odczuwać. Nie rozumiem procesu twórczego, ale doświadczam kreatywności. Nie rozumiem ani miłości ani ojcostwa, a obu tych zjawisk doświadczam każdego dnia. W mojej praktyce nie zawsze rozumiem klientów, a mimo to pracujemy efektywnie. Kiedyś nie dawało mi to spokoju, teraz wiem, że najważniejsza jest jakość relacji, zaufanie i poczucie bezpieczeństwa, moje zrozumienie problemu nie zawsze jest potrzebne. Tak właśnie działa wsparcie psychologiczne. Obym znowu nie musiał tłumaczyć tego audytorom...

Skoro potrzeba “wielkiego wow” wpędza w wieczne niezadowolenie, a przymus rozumienia odwraca uwagę od doświadczania teraźniejszości, jak sobie z tym radzić? Po pierwsze otwierać się na to, co jest. Ciekawość, szukanie wartości zamiast niezadowolenia. Między “mega” a “żenua” jest sporo miejsca. Po drugiej doświadczać jak najwięcej i pozwolić sobie na nierozumienie. Rozumienie nie jest warunkiem istnienia. Nie wszystko musi być rozumiane, żeby mogło działać.

"Nie czuję tu ani efektu 'wow!' ani 'aha!'” - usłyszałem wtedy. A potem się okazało, że zespół nie potrzebował ani zachwytu ani rozumienia tylko WSPARCIA. I to właśnie dostał.

"Nie czuję tu ani efektu 'wow!' ani 'aha!'" - polubiłem to zdanie. Mógłbym tak powiedzieć nawet o swoim ojcostwie, bo moja córka nie potrzebuje ani mojej euforii ani przesadnego rozumienia. Potrzebuje miłości. Nie muszę tego rozumieć, żeby być szczęśliwym.

Dziękuję za udostępnianie.