Na parkingu przed sklepikiem raz po raz słychać klakson. Ktoś gdzieś poszedł i zablokował komuś wyjazd. Z uwięzionego auta wyskakuje Pani Nerwowa. W tym co blokuje nie ma kierowcy, na miejscu pasażera siedzi Pani Speszona. Pani Nerwowa wrzeszczy do Pani Speszonej:
- Proszę, bo ja bym!
Pani Speszona łapie za telefon. Pani Nerwowa macha rękami, cośtam jeszcze złorzeczy, wraca do auta i znowu trąbi. Po chwili pojawia się kierowca i wypuszcza Panią Nerwową, a raczej Panią Obrażoną Na Śmierć.
Pomyślałem sobie, że sytuacja jest oczywista: nieładnie tak blokować wyjazd, nawet na parę minut. I jednocześnie pomyślałem, że Pani Nerwowa zmarnowała sporo energii, bo:
- narobiła rabanu na całą ulicę jakby się paliło, a cała sytuacja trwała niecałe 2 minuty
- nawrzeszczała na speszoną sytuacją pasażerkę zamiast na kierowcę, czyli w sumie na niewłaściwą osobę
- nie umiała porządnie wyrazić swojego oburzenia ani oczekiwania, tylko bulgotała bez sensu
Jak by to można zrobić lepiej?
Potraktowałem obserwowaną scenkę jako okazję do ćwiczenia pt. „Jak by to można zrobić lepiej?“. Najlepiej dać wyraz swojemu oburzeniu w kontrolowany sposób, na przykład według schematu „Non Violent Communication“ Marshalla Rosenberga, amerykańskiego psychologa, który całe życie udowadnia, że nawet o najtrudniejszych sprawach i emocjach można mówić z szacunkiem do siebie i innych, że można dbać o swoje potrzeby, nie lekceważąc potrzeb innych ludzi.
Czyli scenka mogłaby wyglądać na przykład tak:
- Dzień dobry, państwa auto blokuje mi wyjazd. Jestem zdenerwowana, bo się śpieszę. Chcę jak najszybciej wyjechać. Proszę zawołać kierowcę i odjechać.
To pełny schemat wypowiedzi w stylu Rosenberga: stwierdź fakt, wyraź emocje, wyraź potrzeby, poproś o coś konkretnego. Kropka.
Może być? Albo mniejsza z Rosenbergiem:
- Dzień dobry, śpieszę się, chcę wyjechać. Proszę mi pomóc.
Albo całkiem minimalistycznie, jak na przykład w efektywnej w komunikacji z dziećmi:
- Chcę wyjechać!
I wszystko jasne, co nie?
Czy gruby odchudzi?
Pomyślałem też jakie to smutne, że w trudnych sytuacjach wszyscy często reagujemy jak Pani Nerwowa, że nie umiemy się dobrze komunikować. Niestety nikt nas tego nie uczy ani w szkole ani w pracy, a trudno mieć pretensje, że nie każdy ma przygotowanie psychologiczne, żeby takie sytuacje skutecznie ogarniać.
I wtedy stało się coś strasznego. Na odjeżdżającym aucie Pani Nerwowej zobaczyłem napis: „Pomoc psychologiczna, telefon xxx“. Jezus Maria! Święty Augustynie, patronie psychologów! Jeśli pani psycholożka, specjalistka od ludzkich zachowań, nie radzi sobie w takiej sytuacji i potrafi koncertowo spieprzyć takie banalne zwarcie międzyludzkie, to kto do cholery ma sobie poradzić?!
Niestety, jak w każdym innym zawodzie, co innego mieć wiedzę, a co innego jej używać, czyli praktykować. Każdy ma prawo do błędów, ale czy można pomagać innym, nie robiąc porządku ze sobą? Czy aby na pewno „szewc bez butów chodzi?“.
Pamiętam taką anegdotę terapeutyczną o rodzicach, którzy prosili mądrego mnicha, żeby wpłynął na ich syna-grubaska, który obżerał się słodyczami bez umiaru. Mądry mnich odmówił, po czym zniknął na pół roku, a kiedy już powrócił, sam zaoferował pomoc. „Dlaczego wtedy nie, a teraz już tak?“ - dopytywali rodzice. „Bo wtedy sam się objadałem, więc musiałem sobie z tym poradzić. Jak mógłbym rozwiązywać cudze problemy, nie radząc sobie z własnymi?“ - odpowiedział mnich.
Jak znaleźć kogoś odpowiedniego?
To pytanie pojawia się bez przerwy w moich rozmowach z ludźmi. Jak znaleźć dobrego specjalistę od wsparcia psychologicznego? Terapeutę, psychiatrę, profesjonalnego coacha czy mentora? Jakimi kryteriami się kierować, skoro większość z nich ma na ścianach podobne dyplomy i certyfikaty?
Jak dla mnie, są tylko dwa zasadnicze kryteria. Pierwszy trop podsuwa wspomniany wcześniej Marshall Rosenberg, który pisał o „śladach na śniegu“. O co mu chodziło? Jeśli chcesz wiedzieć, do kogo ludzie chodzą po pomoc i wsparcie, to patrz gdzie prowadzą ślady. Czyli pytaj i korzystaj z rekomendacji innych ludzi. Szukaj takich specjalistów, którzy realnie już komuś pomogli.
Drugi trop dotyczy sprawy, o której większość klientów nigdy by nie pomyślała, czyli tzw. superwizji. Co to jest? To proces nadzoru z jednej, a doskonalenia profesjonalnego z drugiej strony. Każdy kto wykonuje zawód pomocowy, powinien mieć wentyl w postaci superwizora (ewentualnie terapii własnej). Dlatego doskonałym kryterium jest pytanie „U kogo się superwizujesz?“. Jeśli specjalista, pracując z klientami nie poddaje się regularnej superwizji - w moim rozumieniu etyki zawodowej - mocno obniża swoją wiarygodność.
Czy można być świetnym specjalistą, a nie korzystać z superwizji? Pewnie można, tylko do czego to prowadzi? Przeczytałem kiedyś, że na przykład pionier polskiej psychoterapii Andrzej Samson (zmarł w 2009 roku) nie korzystał z superwizji. Samson pod koniec życia trafił do więzenia za rozpowszechnianie pornografii dziecięcej i molestowanie nieletnich pacjentów. Tłumaczył do końca, że to „tylko nowatorska terapia“. To bardzo drastyczny przykład braku chęci do poddania się kontroli. Dlatego znaczenie superwizji jest fundamentalne.
Podsumowując, są dwa zasadnicze kryteria wyboru specjalisty w dziedzinie wsparcia psychologicznego:
- rekomendacja innych klientów, którzy mogą coś konkretnego powiedzieć o skuteczności, spójności i etyce specjalisty
- regularna superwizja specjalisty, która świadczy o jego przejrzystości, otwartości, a także w pewnym sensie o pokorze
Wszystko inne - dyplomy, certyfikaty, cennik, pozycja w środowisku - ma znaczenie drugorzędne. Samo wykształcenie i wiedza bez świadomego praktykowania i odpowiedniej postawy jest naprawdę mało ważne.
Może Pani Nerwowa, która zainspirowała mnie do napisania tego tekstu, jest całkiem w porządku, a miała bardzo zły dzień? A może pożyczyła auto od przyjaciółki-psycholożki? Może. Ale nie życzę, żebyście spotykali kogoś pokroju Pani Nerwowej ani na parkingu, ani tym bardziej w gabinecie, do którego zaniesiecie swoje problemy.
„Szewc bez butów chodzi“ to głupie przysłowie o marnym szewcu. Dobry szewc zawsze chodzi w butach. Dobrego szewca znajduje się z polecenia. Dobry szewc zawsze ma jakiegoś mistrza.
Warszawa, 18 czerwca 2020