Wojna, sens życia, sztuczne ręce

Wojna, sens życia, sztuczne ręce

„Wojna? Ale z kim? Sami ze sobą?“

Dokładnie tak powiedziała moja Mama w niedzielę, 13 grudnia. Miałem 10 lat, sam dużo rozumiałem, ale nie wiedziała jak mi wytłumaczyć, że ludzie przerażeni utratą władzy są zdolni do wszystkiego. Kilka dni później, kilka kilometrów od naszego domu zomowcy zamordowali 9 górników z „Wujka“. W domu zapadła cisza, którą mam w głowie do dziś. Kilkanaście lat później jako dziennikarz spędzałem całe dnie na relacjonowaniu procesu tych zomowców. Przyglądałem się twarzom na ławie oskarżonych, z niektórymi z nich rozmawiałem. „Który z was? Który z was zabił tych ludzi?“ - pytałem w myślach. Nie dawało mi to spokoju, aż w końcu zrozumiałem, że pytanie nie ma sensu. Ci którzy strzelali byli winni, ale jednocześnie byli ofiarami. Prawdziwą odpowiedzialność ponosi ktoś inny. Ludzie, którzy ich tam posłali z pistoletami maszynowymi i powiedzieli, że można. Dali PRZYZWOLENIE. Górników zabili ci, którzy wydawali rozkazy tamtej zimy, sami chowając się w ciepłych gabinetach. Byłem pewien, że za mojego życia to się już nie powtórzy, że wyciągnęliśmy wnioski jako wspólnota, Polacy.

„Musimy bronić kościołów za każdą cenę. Wzywam wszystkich członków partii i wszystkich, którzy nas wspierają, żeby wzięli udział w obronie kościoła“​

Kiedy słyszę te słowa jestem sam z 2-letnią córką i cieszę się, że nie muszę jej nic tłumaczyć, bo najpierw muszę wytłumaczyć sobie. Człowiek, ktory jest odpowiedzialny za nasze bezpieczeństwo i marzył o roli zbawcy narodu wzywa ludzi do konfrontacji w środku epidemii, szczuje nas na siebie i daje przyzwolenie na bezprawie. Odgradza się od ludzi tysiącami policjantów, chowa się przed parlamentarzystami za groteskowym szpalerem sejmowych strażników i kolejny raz pokazuje wrogów, wskazuje palcem kogo teraz - po uchodźcach, lekarzach, niepełnosprawnych, Niemcach, sędziach, mniejszości LGBT - należy wykluczyć i bić. Jestem pewien, że ludzie pójdą za swoim przywódcą. Będą krzywdzić innych, bo właśnie dostali na to PRZYZWOLENIE. Będą winni jak zomowcy, ale będą jednocześnie ofiarami, bo prawdziwą odpowiedzialność ponosi ktoś inny. Ten, kto ich posyła na ulice i mówi, że można, sam chowając się za ich plecami.

Nie czuję, żeby winni masakry górników i innych zbrodni tamtego czasu ponieśli należną odpowiedzialność za swoje czyny. Nie wierzę też, że za sianie nienawiści, za zamierzone dzielenie narodowej wspólnoty odpowiedzialność poniesie kiedyś Jarosław Kaczyński. Wiem jednak co tych ludzi łączy, oprócz wielkiego lęku, który w sobie noszą, który ich napędza i pcha do zaskakujących czynów. Łączy ich coś przed czym nie ma ucieczki, a co jest bliżej niż się wydaje. PRZEMIJANIE. Wszyscy oni, całe to pokolenie, są już przeszłością. Jak to jest chcieć zostać zbawcą narodu, który nie potrzebuje zbawienia tylko działającego państwa?

„My was wszystkich tak kochamy, tak kochamy, że wy nas w końcu też pokochacie“​

- mówił niezapomniany oprawca krasnoludków nadszyszkownik Kilkujadek w Kingsajzie Juliusza Machulskiego, grany przez Jerzego Stuhra. Groteska i groza. Są groteskowi ludzie, którzy są groźni, bo nie mają nic, a więc nie mają nic do stracenia. Takim ludziom jest obojętne jaki świat po sobie zostawią, więc są zdolni do wszystkiego. Ale oni to nie my. MY - z każdej strony postawionej przez niego barykady - mamy po co żyć i możemy dokonywać własnych wyborów.

broken image

Spojrzałem na ekran, kiedy tak mówił. Zobaczyłem stężałą twarz starego człowieka, z której niczego nie da się wyczytać. Ale uwagę przyciąga co innego. Na pierwszym planie leżą dłonie. Blade i nieruchome, wydają się doklejone. Leżą tak przez 6 minut i 11 sekund całego wystąpienia. Aleksander Lowen, psychiatra badający związek postawy ciała z emocjami i dysfunkcjami psychicznymi, pisał o ludziach, którzy wydają się nie mieć ciała, żyją tylko w swojej głowie. Tacy ludzie nie mają kontaktu ani ze swoim ciałem, ani ze sobą, ani ze światem. Są całkowicie oderwani od rzeczywistości, obojętni na wszystko, skupieni tylko na sobie. Tacy ludzie żyją w świecie swoich urojeń między lękiem skierowanym do środka, a agresją skierowaną do świata.

Ludzie na ulicy, ludzie w internecie są pełni nienawiści do tego człowieka i jego oddanych zwolenników. Zrozumiałe, ale nie tędy droga. W starym filmie sci-fi The Fifth Element Luca Bessona (1997) jest scena, w której galaktyczne wojska strzelają do rosnącego kosmicznego zła w czystej postaci. Strzelają i dziwią się, że z każdym strzałem zło rośnie i staje się jeszcze potężniejsze. Tak to właśnie działa: są ludzie, którzy karmią się naszą nienawiścią. Ona nadaje sens ich życiu, bo innego sensu nie mają, nie są w stanie go sobie nadać. Dlatego nie strzelam już nienawiścią. Boję się o przyszłość najbardziej w życiu, zwłaszcza o przyszłość mojej córki, a jednocześnie wobec tego człowieka, który ciągnie nas w przepaść nie czuję już nienawiści. Czuję tylko politowanie i współczucie.

Naprawdę, nie musimy słuchać tego na okrągło. W kwietniu 2011 roku byłem redaktorem naczelnym Radia Zet. Od roku trwała histeria smoleńska. Wypowiedzi polityków, zwłaszcza Jarosława Kaczyńskiego, były pełne nienawiści i insynuacji. Jak pogodzić dziennikarski obowiązek rzetelnego relacjonowania sytuacji z etyką, tak żeby nie siać nienawiści? Wymyśliłem wtedy pewien sposób. Nienawiść jest obecna nie tylko w treści, czyli w słowach, ale - nawet jeszcze bardziej - w formie, czyli np. w głosie. Poprosiłem moich ludzi, żeby w rocznicę katastrofy szczególnie starannie dochowywali standardów rzetelności, żeby cytowali bardzo precyzyjnie słowa, dokładnie parafrazowali wypowiedzi, ale jednocześnie, żeby nie puszczali głosów, zwłaszcza TEGO głosu. Uznałem, że moim obowiązkiem jest ograniczenie języka nienawiści przy zachowaniu rzetelności. Taki przekaz stonował emocje. Bo emocje, zwłaszcza nienawiść, są bardziej zaraźliwe niż koronawirus. Ważniejsza od znaczenia faktów jest nasza reakcja na nie. Nie musimy słuchać tego na okrągło. To obniża odporność bardziej niż chodzenie bez czapki.

Nie ma ludzi z gruntu dobrych i złych. Wszystko zależy od okoliczności w jakich jesteśmy i od działań jakie faktycznie podejmujemy. Mówi o tym m.in. teoria autopercepcji Darylla Bema:

“Nasza znajomość siebie jest słabsza niż nam się wydaje, dlatego często musimy na drodze wnioskowania określać własne myśli i uczucia”.​

  Jesteśmy swoim działaniem, a u zarania tego działania jest WYBÓR, jakiego za każdym razem dokonujemy w oparciu o swoją wolną wolę. To jest szansa dla nas wszystkich. Protestujących w obronie praw wspólnoty, pilnujących porządku, a teraz także tych, którzy odpowiadając na wezwanie zechcą „bronić kościoła“, któremu nic nie zagraża, oprócz wewnętrznego fałszu, rozpasania, arogancji i bezkarności.

Nie dać się przestraszyć, nie dać się sprowokować. Po żadnej ze stron tego sztucznego podziału. Po każdej stronie są ludzie, którzy chcą żyć, pracować, przytulać swoje dzieci. Ludzie, którzy mają dużo do stracenia. Jeteśmy wspólnotą, pękniętą, ale wspólnotą. Każdy i w każdej chwili ma wybór jak się zachowa. W każdej chwili możemy udowadniać, czy mamy władzę nad swoim życiem, czy podpuszcza nas ktoś oderwany od rzeczywistości, dla kogo jesteśmy tylko "gorszym sortem", pogardzanymi narzędziami w umacnianiu rojeń o wielkości.

Niczego już nie można zatrzymać. Czeka nad najtrudniejszy czas. Nie wszyscy przetrwamy, i fizycznie i psychicznie. Ale wierzę, że moja przyszłość jest w moich, a nie w tych - bladych, doklejonych, nieruchomych jak martwe - rękach. Wierzę, że jeszcze można nadać temu sens, dla całej wspólnoty.

Warszawa 28.10.2020